moja kariera zaczela sie 2 dni temu

Kariera Lyrics: Mam stuff który może cię zajebać / Mam czas który może cię znieczulić / Mam sny w których nie mogę się nie bać / Mam głos który poznały już tłumy / Mam chęć aby Ludzie wchodzą na zakładkę, by zapoznać się z ofertami. Kultura organizacji, newsy z życia firmy, testymoniale – to wszystko jest super istotne, jednak na nic kandydatowi dowód na świetną atmosferę, kiedy nie ma oferty dla osoby z jego doświadczeniem. Widziałam zakładki kariera, na których ofert pracy trzeba było szukać za Choć aktorzy nie zgodzili się na występ w filmie, ich miejsce zajęli inni gwiazdorzy kina akcji - m.in. Jet Li, Arnold Schwarzenegger i Bruce Willis. - Zadzwoniłem do Jean-Claude'a Van Damme'a i Stevena Seagala z propozycją ról w "Niezniszczalnych", ale oni mieli inne plany zawodowe - oświadczył Stallone. 1 odpowiedzi. Mam 56 lat ,zaczęła się moja osteoporoza -2.5. Nie wiem czy to dużo czy nie.Nie wiem jak szybko rozwija się ta choroba i jak się zabezpieczyć .Nie dostaje żadnych proszków, {podobno mi nie przysługują bo jeszcze nie mam 70 lat} biorę wapno i vit D3. Przez 8 lat biorę SOMAC ,1 dziennie,miałam operacje trzustki. Czemu mam okres dopiero miałam go 23 dni temu? 2013-10-02 15:25:54; 4 dni temu mojej dziewczynie skończył sie okres a dzisiaj znowu plami. Dostala okres jak była w 6 klasie podstawowej a teraz jest w 2 gimnazjum. Czy z nia jest cos nie tak.? Prosze o szybkie odpowiedzi.. Dziekuje.. :) 2011-08-18 14:50:47; Miałam okrs 5 dni temu. Hard Being A Single Mom Quotes. To tutaj narodziła się jego wielka kariera. Dlatego wraca zawsze do Stanów z dużą radością. I za każdym razem zaskakuje fanów nowoczesnym obliczem swojej muzyki. Jak dotąd wydał 9 płyt, każda odniosła komercyjny sukces. Ostatnia – „Wspaniałe Polskie przeboje 2” miała premierę rok temu. Tylko „Super Expressowi” przed koncertami w New Jersey i Bostonie Jacek Stachursky zdradził, jakie ma marzenia oraz muzyczne plany. Który to już raz występujesz przed amerykańską Polonią. Z tego co wiemy to właśnie występy za wielką wodą dały ci wiatr w muzyczne skrzydła? – O tak, właśnie na tym kontynencie, a dokładnie w Chicago, zagrałem swój pierwszy koncert. Od niego zaczęła się moja artystyczna kariera. W Stanach występuję już po raz 20. Na przestrzeni tych lat spotykałem się z moimi sympatykami w rożnych miejscach. Najczęściej koncertowałem w Chicago, ale również miałem występy w Nowym Jorku, Detroit, New Britain oraz Filadelfii. Z koncertami jeżdżę wszędzie tam, gdzie są moi fani. Przecież to dla nich gram i tworzę. A czym różnią się Twoje koncerty w Polsce od tych w Stanach? – Różnic jest bardzo dużo począwszy od logistyki i możliwości technicznych, aż do publiczności. Wszędzie moi fani przyjmują nas ciepło. Jednak tu ludzie okazują nam wielkie, otwarte serca i chcą się razem z nami bawić. Występowałem w Stanach w rożnych konfiguracjach i przyjeżdżałem tu z różnymi składami. Kilka razy byłem z repertuarem dyskotekowym. Obecnie przygotowaliśmy dla naszych sympatyków wielkie widowisko, w którym nie zabraknie dobrej muzyki oraz pokazów multimedialnych. Cała trasa koncertowa przebiega pod hasałem „Jacek Stachurski show & after show”. Jak sama nazwa wskazuje – będzie się dużo działo. Podczas koncertów będzie można cofnąć się w czasie i zobaczyć, jak przebiegała cała moja muzyczna kariera. Występy będą okraszone opowieściami z mojego życia osobistego. Nie zabraknie odpowiedniej oprawy. Po koncercie będę do dyspozycji ludzi, którzy przyszli na koncert. Będą długie rozmowy, autografy i zdjęcia. Przyjechałam tu po to, żeby być blisko moich wielbicieli i w stu procentach oddam się w ich ręce. Twój życiowy sukces? – Po pierwsze to, że mogę swoją muzykę podarować ludziom. Że towarzyszy im w osobistym życiu. Sporo udanych występów… po prostu jestem artystą spełnionym. Najbardziej cenię sobie nagrody, które są przyznawane przez publiczność. Wiele radości i zadowolenia dało mi 5 Superjedynek, które otrzymałem w Opolu, oraz Słowik Publiczności w Sopocie. Takie nagrody motywują do dalszej twórczej pracy i utwierdzają mnie w tym, że to co robię cieszy moich sympatyków. Zadowolenie przynosi mi to, że moja muzyka znalazła uznanie w sercu tak wielu ludzi, że towarzyszy im w ważnych osobistych wydarzeniach. Chciałbym w dalszym ciągu kroczyć tą muzyczną drogą i z niej nie zbaczać. Oczywiście jak najczęściej koncertować dla amerykańskiej Polonii. Rozmawiała: Agnieszka Granatowska Cała rozmowa w piątkowym wydaniu "Super Expresu" (7 października) Niecałe 4 lata temu pokazał się szerszej publiczności jako gracz z charakternymi panczlajnami, energią i z daleka bijącą od niego charyzmą. Nie wynikało to tylko z tajemniczego mrocznego wizerunku, ale również, a może przede wszystkim z tworzonej muzyki. Bossman, Minotaur czy choćby _EDIT to numery, które na długo zapadły w pamięć i pozwoliły pokazać się ReTo szerszej publiczności, w dodatku ze swojej najlepszej strony. Cały tekst znajdziecie również w formie audio: Od tych czasów jednak już sporo minęło. Raper kojarzony z New Bad Label ma za sobą wydanie dwóch legalnych solowych płyt i współpracę z niemal całą czołówką polskiej sceny. Od ekipy chillwagonu, którą współtworzy po Quebonafide, Białasa, Bonusa RPK, WSRH, Aviego i wielu innych. Praktycznie w każdym zestawieniu raper nie pozwolił sobie na spadek formy co tylko potwierdza jego skillsy i zasłużone miejsce w mainstreamie. Jeszcze niedawno wielu fanów ReTo czekało na jego wspólną płytę z Borixonem. Kolejny projekt z udziałem rapera to najprawdopodobniej drugi album chillwagonu. Jest praktycznie pewne, że zarówno pierwszy, jak i drugi z wymienionych projektów okaże się sporym komercyjnym sukcesem. Nowoczesne brzmienie w połączeniu z prostymi tekstami, właściwie o niczym konkretnym, to doskonały przepis na pierwsze miejsca OLiS-u. Nie ma w tym ani grama zarzutu, to po prostu stwierdzenie faktu, który w muzyce jest aktualny od lat czy nam się to podoba czy nie. I tu pojawia się zaskoczenie: Wśród fanów ReTo pojawia się coraz więcej osób, którym obecne wybory muzyczne ReTo nie do końca pasują. Głosy niezadowolenia skupiają się na okrojenia tematyki zwrotek rapera tylko do kobiet, hajsu i palenia (kolejność w zasadzie dowolna). Zarzuty pojawiają się również jeśli chodzi o brzmienie, które dla wielu jest zbyt nowoczesne i za bardzo wykraczające poza dotąd przyjęte ramy. Nostalgia słuchaczy za starym, rapowym, charyzmatycznym brzmieniem utalentowanego rapera najpewniej będzie rosła z każdym kolejnym luźnym projektem od ReTo. I wcale mnie to nie dziwi. W muzyce łatwo przesadzić, a przekonanie rapera o jedynej słusznej drodze i nieoglądanie się w tył owszem, może pomagać w wielu sytuacjach. Takie podejście daje bez wątpienia duży komfort i wolność artystyczną, ale na dłuższą metę może być bardzo szkodliwe dla kariery rapera związanego z New Bad Label. „Wyskakiwanie” co kilka miesięcy z kolejnym banalnym muzycznie, ale dopracowanym marketingowo projektem w końcu znudzi większą część odbiorców. Nawet najbardziej uniewrażliwione na muzykę dzieci w końcu dorastają i szukają bardziej skomplikowanych treści. Numerów traktujących o czymś konkretnym, z czym będą mogli się utożsamić i odnieść to do własnej rzeczywistości. Mam nadzieję, że oprócz projektu z Borixonem oraz kolejnego chillwagonu ReTo ma w planach również coś bardziej „złożonego”. A może to właśnie taktyka tworzenia prostych nagrań i sprzedawania ich w wielotysięcznych nakładach jest właściwa. W końcu z każdym rokiem przychodzi kolejny rocznik młodych niczego nieświadomych słuchaczy i nie ma potrzeby silenia się na tworzenie bardziej ambitnych nagrań? Czas pokaże. – Wychodzimy z Krzyśkiem naszą Toyotą ze szczytu, grzejemy szybko, bo mamy prostą. Samochód pędzi ponad „stówę” i ci ludzie siedzący na płocie nie wierzą, że jest on w stanie zahamować. W ich wyobraźni w ogóle nie mieści się, że auto zahamuje, oni są święcie przekonani, że za dwie sekundy pieprzniemy w ten płot. Jedziemy, a ja dyktuję: „Za szczytem sto prostej, hamowanie, prawy trzy – o zobaczą jak spierdalają! – prosta…”. Zarejestrowałem to wszystko w trakcie dyktowania, bo ci ludzie spadali z tego płotu jak ulęgałki, gruszki jakieś – wspomina Maciej Wisławski, najsłynniejszy polski pilot rajdowy. „Wiślak” opowiada w rozmowie z Weszło o swoich rajdowych przygodach, jeździe Wartburgiem, intuicji „Hołka”, która wiele razy uratowała im życie, oraz o tym, jak to się w ogóle stało, że zwykły ogrodnik ze Skierniewic został rajdowcem. Widzę, że wciąż pan pali. Nie rzucamy?Nie, bo ja palę jak się pali zdrowo?Palę racjonalnie, czyli to nie papieros panuje nade mną, ale ja nad papierosem. I jak rano przed startem rajdu wszyscy koledzy palą papierosy – jeden, drugi, trzeci – i mnie częstują, to zawsze mówię: „Nie, kochani. Ja jeszcze na to nie zapracowałem. Zapalę dopiero po kilku odcinkach specjalnych”. Dopiero wtedy usiądę sobie w parku serwisowym, zrobią mi kawkę espresso z odrobinką mleczka i cukru, do tego jeszcze podadzą szklaneczkę Coca-Coli. Mając to wszystko rozłożę się na dwóch krzesłach i zapalę pierwszą fajkę. I to jest właśnie zdrowe palenie. Działa to trochę na zasadzie takiego powiedzenia, takiej pięknej konstatacji farmakologiczno-medycznej, że odpowiednio dozowana ciężka trucizna, może stanowić wspaniałe oczywiście nie wypominam, ale ma pan 73 lata. Jak się pan czuje? Coś strzyka?Generalnie jest nieźle. Mogę wstać, mogę usiąść, mam super kontakt z młodymi ludźmi, a współpracuję nawet z dwudziestokilkulatkami. Takie aktywne przebywanie z młodymi powoduje, że chyba nie zdaję sobie do końca sprawy z wielkiego brzemienia własnego wieku. A poza tym, jak jestem w swoich Skierniewicach, to codziennie dwie-trzy godziny jeżdżę na rowerze. Niech mi pan pokaże gościa w moim wieku, który dzień w dzień – obojętnie czy pada, czy jest upał, czy jest mróz – wsiada na rower, jedzie do Puszczy Bolimowskiej i robi kilkadziesiąt kilometrów. Nawet spokojnym, wolnym tempem. I jeszcze w międzyczasie zatrzyma się na gminnej siłowni pod chmurką, gdzie zrobi sto podwójnych obrotów: lewa i prawa. Wie pan, jak to gimnastykuje? Ale to oczywiście i tak nie jeszcze?Zimą są narty, a latem spływy kajakowe. Lubię pojechać sobie nad Czarną Hańczę, rozłoży namiot, kuchnię z palnikiem. Postawić stolik, parasol, usiąść, zjeść konserwę, pokroić chlebek na centymetr i posmarować cienko masełkiem. Lubię wykąpać się w rzece, ogolić się nad nią bez lusterka. Takie drobne rzeczy sprawiają, że czuję się ogromnie wyluzowany, odpoczywam od tych cholernych obciążeń psychiki. Kurczę, życzę panu, żeby czuł się pan kiedyś tak jak to było? Adrenalina jest lepsza niż botoks?Pamiętam, pamiętam. Padło to w wywiadzie dla „Playboya”, którego udzieliłem chyba z dziesięć-dwanaście lat temu. Zrobiono mi wtedy takie zdjęcie: siedzę w kombinezonie i zgięty wiążę buta. Bo ja zawsze siedząc w strefie serwisowej ściągam buty, zakładam nogi na drugie krzesło – do tego wspomniana już kawka i papierosek – i w ten właśnie sposób przez około dwadzieścia minut odpoczywam. I w tym materiale padło to zdanie, że jak się tak patrzy na „Wiślaka”, to można powiedzieć, że adrenalina jest dużo lepsza niż botoks. Chyba jest w tym trochę prawdy. Już w czwartek rusza w Mikołajkach 74. Rajd Polski. A jak pan wspomina swój pierwszy udział w tej imprezie?Nie uwierzy pan. To był 1974 lub 1975 rok, czyli już ponad 40 lat temu… Pamiętam jak dziś, Wartburg 353, czyli popularna „mydelniczka”. Jechałem z takim gościem, który wyjechał po paru latach za granicę, w Polsce nie ma go od dawna. Nazywał się Henio Podsiedlik. To był strasznie długi rajd. Start i meta w Krakowie, była pętla bieszczadzka, krakowska, beskidzka, dlatego tamten rajd liczył – ja wiem – chyba prawie ze dwa tysiące kilometrów? Mordercza impreza, ale też wielka przygoda, bo byłem wtedy w zasadzie pilotem-amatorem i takie imprezy były dla mnie kolejnym szczeblem do lepszego poznawania tej nie zawiódł?To był praktycznie w 90 proc. normalny, cywilny samochód. Gdyby wsadzić dziś za jego kierownicę obecnych kierowców rajdowych, to pewnie początkowo nie widzieliby za co się tam złapać. Oczywiście Wartburg miał fotele rajdowe, pasy szelkowe, pół-klatkę, ale generalnie to była tylko kosmetyka. Na zjazdach były oczywiście ogromne problemy z hamulcami, a na podjazdach z mocą i prędkością, bo tamten silniczek miał może z sześćdziesiąt koni. Z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że to była bardziej jazda rekreacyjna, niż rajdowa. Ale i tak bardzo miło wspominam ten wóz. Nawet ukończyliśmy tamten rajd, a to już był wielki był pan wtedy pewnie jedynym uczestnikiem Rajdu Polski z tytułem magistra studia skończyłem w 1968 r. Miałem już wtedy bardzo ładne szklarnie i przez to, że odbywałem staż w Instytucie Warzywnictwa w Skierniewicach, miałem dostęp do bardzo nowoczesnej literatury zachodniej, nowoczesnych technik uprawy roślin pod szkłem. Bo bardzo się tym interesowałem. Dzięki temu byłem też później wynajmowany do nadzoru produkcji upraw szklarniowych u podwarszawskich, bardzo bogatych „badylarzy”. I tak właśnie poznałem Krzyśka Materzyńskiego, człowieka, który jeździł w rajdach. Jego rodzice byli na tamte lata multimilionerami, dlatego on mógł sobie jeździć. Czyli można powiedzieć, że moja kariera w rajdach zaczęła się od pomidora, ogórka i kwiatów pod szkłem. Krzysiek oraz kilku innych „badylarzy” zajmujących się też rajdami, byli ojcami chrzestnym moich rajdów. Obejrzałem – najpierw jako kibic – pierwszy, drugi rajd i wciągnęło mnie było taką wymarzoną robotą?Ogrodniczą pasję rozwijałem oczywiście przy pomocy rodziców. Jak wspomniałem, sam nawet budowałem szklarnie. Zacząłem od dziesięciu okien inspektowych, a doszedłem do trzech pięknych hal, 1200 mkw. oraz 2 tys. pomidorów i 2,5 tys. róż pod szkłem. Ta praca dawała mi ogromną satysfakcję, ale co ważne, długo bardzo ładnie przeplatała się właśnie z rajdami. Bo w obu pracach ważna jest precyzja działania, punktualność, już pan jeździł, były docinki, że w rajdach bierze udział ogrodnik?Absolutnie nie. Andrzej Borowczyk – który był też rzecznikiem naszego teamu z Krzyśkiem Hołowczycem – kiedyś pięknie napisał, że „u Maćka Wisławskiego róże kwitną zgodnie z kalendarzem rajdowym”. Czyli wysyp kwiatów nie kolidował z terminami rajdów, bo tak to należy rozumieć. Ale w latach 90., kiedy już zaczęliśmy na poważnie jeździć z Krzyśkiem, wszystko zlikwidowałem. Spadła koniunktura, my byliśmy coraz bardziej zaangażowani w sport, były wszystkie te zajęcia na rzecz sponsorów, konferencje, jubileusze, spotkania integracyjne. Tak więc wszystkie swoje cechy, tak potrzebne w ogrodnictwie, przerzuciłem na rajdy. Nie miałem już czasu na nic wtedy, na początku, rodzina nie protestowała, kiedy zamiast doglądać szklarni, wolał pan siedzieć w samochodzie?W rodzinie nie było specjalnego zdziwienia, bo początkowo to moje rajdowanie było dość „miękkie”. Czasami pojechałem dwie rundy mistrzostw Polski jako kierowca, czasami jako pilot, a tak na poważnie, wszystko zaczęło się dopiero w 1977 r. od startowania jako pilot w jednej z dwóch fabrycznych załóg w FSM-ie (Fabryka Samochodów Małolitrażowych – red.). Chociaż taki pierwszy prawdziwy rajd, w którym jechałem jako pilot, zaliczyłem nieco wcześniej i był to Rajd Warszawski. Jechałem z Heniem Manderą, notabene też z Wartburgiem, ale już lepiej przygotowanym. Pamiętam, że to był dla mnie kubeł zimnej wody na głowę, bo dopiero tamten start pokazał mi, co to naprawdę znaczy być pilotem siedzącym obok zawodowego kierowcy z ambicjami, techniką, zapleczem, świetną mechaniką. Wtedy chyba przestałem być takim sympatykiem rajdów, gościem, który się o te rajdy tylko ocierał, podobało mu się to towarzystwo. Zostałem kimś musi być bezbłędny nawet w momencie najwyższego stresu. Pan zawsze miał do tego charakter?Wie pan co jest w tym wszystkim najważniejsze? Najważniejszą cechą pilota rajdowego jest ogromny optymizm, taka umiejętność pozytywnego postrzegania wszystkiego, co się wokół nas dzieje. Trzeba być taką gąbką, która jest w stanie wchłonąć te wszystkie negatywne emocje, jakie niekiedy buzują w zespole że potrafił pan tryskać humorem nawet wtedy, kiedy w samochodzie nie ma już przedniej szyby, a koło prawie jest Zawsze było: „Jedziemy, jedziemy, jedziemy… człowieku nie narzekaj… jedziemy, jedziemy, jedziemy… nie gadaj, tylko jedziemy, jedziemy, jedziemy!”. Ale ja w życiu prywatnym też jestem pogodnym facetem. Wyznaję taką filozofię, żeby nie martwić się tym, że przekwitło?Tak, bo później wszystko zawsze rozkwita. Jak w nie jest pana w stanie wyprowadzić z równowagi nawet wielogodzinny takie piękne powiedzenie, że głową muru się nie przebije. Jeżeli zdamy sobie z tego sprawę, że na pewne rzeczy nie mamy wpływu, to w ogóle dajmy sobie z tym spokój. Zapomnijmy o tym. Poza tym przecież ten korek w końcu się ruszy. Bo co pan zrobi? Nie ma pan przecież śmigła na dachu, żeby polecieć nad prawda, że właśnie na takie nieoczekiwane okazje zawsze wozi pan ze sobą jednorazówki do golenia?To wszystko prawda, nadal wożę taki zestaw w małej reklamóweczce. Mam w nim maszynkę do golenia, pastę i szczotkę do zębów, jest też grzebyk – takie podstawowe rzeczy. Bo różnie może być, wyjeżdża pan czasami na cztery godziny, ale coś pana przyblokowało – jakaś śnieżyca czy coś innego – i wraca się następnego dnia. A tak rano można wstać, ogolić twarz, umyć zęby i być jak normalny, biały człowiek. Przecież trzeba jakoś rajdowym jest od ponad czterdziestu lat. Czyli jak mało kto widzi, jak bardzo zmieniały się rajdy. Przechowuje pan na przykład opisy tras sprzed kilkudziesięciu lat? Podejrzewam, że mocno różnią się od zupełnie coś innego, bo kiedyś zakręty na odcinku specjalnym opisywało się na prędkości. „Lewy 70, prawy 80, prosta 100, tutaj ciąć, tutaj nie ciąć” itd. Potem doszły do zakrętów biegi. Na przykład „lewy dwa gaz”, albo „lewy trzy pełny gaz”. Było wiadomo, że na danym biegu można było osiągnąć taką i taką prędkość, a na pół-gazie jeszcze inną. I w takich właśnie widełkach poruszali się kierowcy. Potem – kiedy już zacząłem jeździć z Krzyśkiem – doszedł jeszcze opis kątowy, bo przy silnikach, które miały ogromny moment obrotowy, dany zakręt można było przejechać nawet na trzech różnych biegach. Dlatego bez sensu było pisanie na przykład „dwa pełny gaz”, a więc zakręty opisywało się tak jakby stopniami trudności. Kątami między godziną 12, a kolejnymi patrząc od góry. Przy czym 5 i 6 to były bardzo łagodne łuki. Można powiedzieć, że tak jakby wystawiało się zakrętom oceny szkolne. Jedynka była więc najgorsza, kiedy w 2009 r. został pan wicemistrzem Rally America w Stanach Zjednoczonych, to ponoć dostaliście do ręki gotowe opisy. Nie było strachu, że to jednak nie jest własny opis trasy, tylko organizatorów?No właśnie nie, to było coś fantastycznego! To było fenomenalne wyzwanie dla pilota. Od razu przekonałem się, że opis był perfekcyjny, że każda ocena była bardzo wierna. I obojętnie czy to było Kolorado, Minnesota, Oregon czy Missouri. Dopiero tam, po tylu latach startów, zrozumiałem, jak rzeczywiście ważną rolę pełni pilot. Że jeżeli jest dobry opis odcinka, to siada dwóch gości i oni jadą, chociaż wcześniej nie widzieli na oczy nawet metra o to, bo tutaj dochodzimy do momentu, że trzeba zaufać komuś obcemu. Być może nie każdy jest na tyle odporny, żeby uwierzyć, że dany zakręt, który widzi się pierwszy raz w życiu, można pojechać na przykład 140 km/ jest bardzo ciekawy temat – zaufanie. Ludzie bardzo często pytają mnie: „Wiślak, ty to musisz mieć cholerne zaufanie do swoich kierowców”. Ja mówię: „Ale człowieku, ja nie miałem nigdy żadnego zaufania do tych gości. Dla mnie satysfakcją było jednak to, że to oni mieli do mnie zaufanie”. Bo to ja jestem tą osobą, która „rozwija” obraz drogi odcinka specjalnego, gdzie przecież naprawdę jedzie się bardzo, bardzo powtarza pan, że pilot musi być dla kierowcy Nie chciałbym podawać nazwisk – ponieważ zaczynałem z wieloma kierowcami, kiedy byli jeszcze nieopierzeni – ale początkowo w moich relacjach z kierowcami ten autorytet zawsze był obecny. Ale później, kiedy ich umiejętności i wyniki rosły, moja rola nieco się spłaszczała. No i można powiedzieć, że czasami jajo zaczynało być mądrzejsze od kury. I wtedy robi się już trochę gorzej, bo to jednak sport ekstremalny. Ta zabawa wymaga ogromnej pokory, ogromnego dystansu i bezbłędności. A taka nadmierna wiara w siebie, granicząca niemal z pychą, szybko może doprowadzić do upadku. Trzeba mieć naprawdę wielki talent, który polega na znalezieniu tej kreski, tego marginesu, którego przekroczyć nie wolno. Niektórzy jeździli po prostu tempem, które jeszcze nie było dla nich. Widziałem wiele takich talentów, które nie potrafiły respektować tej swojej cieniusieńkiej linii, której przekraczać nie się, że Hołowczyc lubił te granice przekraczać. Pamięta pan, kiedy się poznaliście?Byliśmy na zgrupowaniu Polskiego Związku Motorowego w Karpaczu, ja jako pilot, on oczywiście jako kierowca. Tam się poznaliśmy. Sprawiał wrażenia młodego, fajnego gościa. Wcześniej widziałem go chyba w 1984 r. na prologu Rajdu Kormoran. Jeździł cholernie dynamicznie, chyba nawet szybciej niż wtedy powinien. Ale on zawsze bardzo chciał, widać było, że szybka jazda to jego życie, że coś się musi dziać. W końcu w 1989 roku zapytano mnie, czy chciałbym z nim pojechać, sprawdzić go, bo chcieli dać mu fabrycznego Fiata. Wcześniej jeździłem z Pawłem Przybylskim, a Hołek był gościem, którego czasy Paweł zawsze sprawdzał w pierwszej kolejności. To był jego pierwszy rywal. No i zaczęliśmy jeździć, dalsza historia jest już chyba zdobywaliście mistrzostwo Europy w 1997 r. rajdy były w Polsce były bardzo popularne. Dziś trudno sobie to wyobrazić, stała się to bardziej rozrywka dla mi się, że stworzyliśmy wtedy jakąś wyjątkową wartość w oczach milionów kibiców. Nie wiem jak to się stało, ale tak było. To, że Krzyśka ludzie znają, to nic dziwnego, bo jest celebrytą, ale że po tylu latach mnie? To mnie cały czas pan z nim mnóstwo przygód na trasie. Podczas niedawnego wywiadu dla Weszło Hołowczyc opowiadał, jak w trakcie rajdu na Wyspach Kanaryjskich wyskoczyła wam przed maskę koza. Pamięta pan to?Rzeczywiście była taka sytuacja. Pamiętam, że było tam bardzo dużo półek skalnych, stromych stoków nachylonych może pod kątem 45 stopni. I wiadomo, stada owiec czy kóz zawsze gdzieś tam się pasły. Któregoś dnia jedziemy odcinek specjalny, ja dyktuje trasę, tu zakręt taki, tu prosta, tu hamowanie, tu nawrót, tu tniemy. W pewnym momencie jedziemy dość szybko – ale bez wielkich szaleństw, bo to jednaj półka skalna – i było przed nami jakieś sto metrów prostej. Sunąc setką pokonuje się to w jakieś cztery sekundy. Patrzę, a kilkadziesiąt metrów przed maską wyskakuje nam właśnie ta koza. Zwierzę w szoku, stoi na środku, nie wie co się dzieje, ale nagle zza barierki wyskakuje facet, który chce ją złapać. Prawie że próbuje ją chwycić za ogon i jakoś udaje mu się ją uratować. I mówię do Krzyśka „… sto prostej, lewy trzy – zobacz jak on ją musiał mocno kochać! – hamowanie, nawrót dwa…”.Gratuluję podzielności bardzo wiele podobnych sytuacji. Chociażby podczas Rajdu Krakowskiego, gdzie jechaliśmy odcinek specjalny po szutrze na poligonie. Jest mokro, ślisko, jedziemy prostą i obok – jak to na poligonie – był taki betonowy płot. Zwykle przeskakiwali przez niego żołnierze, ale wtedy akurat siedziało pod nim mnóstwo kibiców. Dosłownie jak jakieś wrony. Wszędzie. Ten płot stał może ze dwadzieścia metrów za takim skrzyżowaniem w kształcie litery T. Zakręt był więc pod kątem prostym, a my mieliśmy tam jechać w prawo. Wychodzimy z Krzyśkiem naszą Toyotą Celicą ze szczytu, grzejemy szybko, bo mamy prostą. Samochód pędzi ponad „stówę” i ci ludzie siedzący na płocie nie wierzą, że jest on w stanie zahamować. W ich wyobraźni w ogóle nie mieścił się, że auto zahamuje, oni są święcie przekonani, że za dwie sekundy pieprzniemy w ten płot. Jedziemy, a ja dyktuję: „Za szczytem sto prostej, hamowanie, prawy trzy – o zobaczą jak spierdalają! – prosta…”. Zarejestrowałem to wszystko w trakcie dyktowania, bo ci ludzie spadali z tego płotu jak ulęgałki, gruszki pan jeszcze jakieś inne dziwne sytuacje z rajdów?Było ich sporo, bo Krzysiek jeździł bardzo szybko, mieliśmy bardzo mocne samochody. Pamiętam, że jak czasami jeździliśmy w tych krajach trochę drugiego świata, jak Bułgaria czy Grecja, to tam ludzie – często miejscowi górale – nie byli przyzwyczajeni do takiej dynamiki samochodów. Siedzieli przyklejeni do jakichś barierek, na zboczu tuż przy nawrotach i nie mieściło im się w głowie, że ten samochód może zahamować i skręcić. My wychodzimy zza zakrętu jak pocisk, według nich auto już dawno powinno hamować, ale nie, ono dalej sunie. Pamiętam jak dziś, jak ci ludzie dosłownie na czterech łapach uciekali wspinając się do góry, tak się bali!Mówi się, że Hołowczyc – chociaż zawsze był ryzykantem – potrafił jednak w odpowiednim czasie i miejscu zabrać nóżkę z gazu, co ponoć kilka razy was to nazywam intuicją. Potrafił wyczuć, że coś się może zdarzyć. Ale miał też przy tym fantastyczną, cholerną wyobraźnię. A to jedna z dwóch podstawowych cech kierowcy rajdowego: wyobraźnia i podzielność uwagi. Innych rzeczy można się nauczyć, ale to już trzeba mieć od Boga. I on to miał. Jeśli chodzi natomiast o tę jego intuicję, najlepiej obrazuje to przygoda z Grecji, kiedy wyjechała nam na drogę dłużyca z drewnem. Coś niesamowitego. To była właśnie taka sytuacja: wydawało się, że można docisnąć gaz, ale on kurczę akurat zdjął szczęśliwie nogę z pedału. W tym momencie auto hamuje, my patrzymy, a tu wyjeżdża taka dłużyca ważąca ze trzydzieści ton, wioząca kilkadziesiąt bali drewna o średnicy 50-60 cm. Gdybyśmy w to walnęli, nie byłoby co zbierać… Do dziś to pamiętam. Podobnych momentów były dziesiątki. Gdzieś za szczytem jest pusta droga, wydaje się, że nie ma prawa tam nikogo być, ale Krzysiek noga z gazu, patrzymy, a tu stado dzików na drodze. Gdzie chwilę wcześniej mieliśmy na zegarze 160 km/h. Wyskakiwały nam samochody, ludzie, coś co może pojawiać się tylko w normalny ruchu. Najwyraźniej mieliśmy to coś, co potrafiło uchronić nas od nieszczęścia. Krzysiek, oprócz talentu, zawsze to pan o talencie. Co pan sądzi o obecnych czołowych polskich kierowcach? Jest w ogóle szansa, żeby rajdy były u nas chociaż w części tak popularne jak 20 lat temu, czy to tylko mrzonka?Trudno jest mi o tym mówić, bo jestem pełen szacunku dla wszystkich ludzi, którzy biorą udział w tym sporcie. Bo jest bardzo trudny. Ale niestety, o obecności w nim w dużej mierze decydują pieniądze. I ktoś kto ma ogromny budżet, ma szansę pokazać swoje predyspozycje, nawet jeśli są one mniejsze niż u innych. A jeśli ktoś takiej dużej kasy nie ma, chociaż jest dobry, to po prostu nie ma szans. Dlatego kto wie, być może mamy w Polsce więcej talentów, ale ci goście po prostu nie mają szansy zaistnieć. Z tego powodu ciężko powiedzieć, że ten jest wielkim talentem, a ten mniejszym. Wiadomo, taki Kajetan Kajetanowicz jest wielkim talentem, człowiekiem ogromnej pracy, ma ducha walki i dużo rajdowej mądrości. Problem jednak w tym, że Kajetanowicz już nic więcej nie zrobi. Ludzie często pytają mnie, czy miałby szanse zrobić coś w mistrzostwach świata: nie, żadnych. Bo to jest przynajmniej 15 lat za późno. Mistrzostwa świata to zupełnie inna liga. Dlatego cieszmy się tym, co jest. Kajto pewnie trzeci raz zrobi mistrza Europy i że Kajetanowicz na powitanie potrafi pocałować pana w rękę. Dla wielu ludzi polskiego motorsportu jest pan trochę jak wyrocznia. Każdy zwracają uwagę, jakie jest pana zdanie na dany temat. Nie krępuje to pana czasami?Ja siebie nie uważam za żadną wyrocznię, po prostu za zwykłego przeciętnego człowieka, takiego jak z dziesięć milionów innych Polaków. Moim największym sukcesem w życiu poza rodziną jest to, że ja nie mam wrogów. Ludzie czasami pytają mnie dlaczego ich nie mam. Dlaczego? Bo ja się zadaję tylko z właściwymi ludźmi. A taki Kajetanowicz, który jest jednym z nich, to bardzo pogodny gość mający ogromne poczucie humoru i dystans do wszystkiego. On wie, co mi zawdzięcza i być może wyraża to – chociaż oczywiście z żartem – całując mnie czasami w rękę, kiedy ściskamy się na powitanie. On z uśmiechem wyraża bardzo ważną treść, bo wie, że to, gdzie jest w tej chwili, zawdzięcza też mnie, chociaż oczywiście bez wątpienia też swoim rajdowym predyspozycjom. Ale z drugiej strony – bądźmy szczerzy – co by było po jego predyspozycjach, gdybym ja nie stanął na jego drodze? Mógłby je sobie w dupę wsadzić (śmiech). ROZMAWIAŁ RAFAŁ BIEŃKOWSKI Fot. archiwum prywatne/ Moja kariera zaczęła się dwa dni temu, Kiedy wpierdalałem słoik dżemu, Nie wiedziałem nic o tym nigdy, nie, Lecz ten dżem zadziałał mnie, W głowie, na Bemowie, kiedy wsiadałem do samolotu, Widziałem parę dzikich kotów, Wyskoczyły za mną i zaczęły grać, A ja na to im idźcie spać Wymyśliłem i użyłem, I stworzyłem to co marzyłem, Miałem wszystko lecz nic nie mam, Ale to powstanie jakaś wielka wena, Z tego nic nie będzie choć powstanie, Jeden powie drugi na "nie", Powie jedno słowo co ja wiem, i nie będzie w okół żadnych ściem, To jest dobre, Bo życie się rozciąga, I wena jest King-Konga Jest wielka,dziwna, I nic nie mówi, Moje życie jest, Tak dla ludzi, Grające, uśmiechające, nic nie widzące Będę sobie tworzył, Będę sobie grał, Będzie coś jechało, Powiem trala-la, Wytworzymy wszystko co ma być I będzie dobrze, Dobrze żyć, Na starość myślę, Na emeryturze, Zagrać sobie muzę, A kiedy stchórzę, To wypierdalać będę, Z jakiejś scenki, I robi będę, Dziwne kurwa dźwięki, To będzie kurde, Mój wielki koniec, Bo nie jestem Don Wasyl, I wszystko o nim Widok (12 lat temu) 17 czerwca 2010 o 07:47 Dziewczyny wpisujcie prosze kiedy Wasze Dzieciaczki zaczeły sie przekręcać i raczkować??MOja ma 7,5 miesiaca i jak ja posadzę tak siedzi...na brzuszku jak ja poloże tak lezy - mobilność na poziomie prawie zerowym...czasem sie troche poobraca wokol wlasnej osi...No i nie przewraca sie z brzauszka na plecy i odwrotnie...Jak to jest u Was?? 0 0 (12 lat temu) 17 czerwca 2010 o 08:13 Gabryś zaczął się przemieszczać jakieś 2m-ce temu - pełzał, turlał się, czołgał :P raczkować jeszcze nie raczkuje na dobre(czasem kawałek przemieści się w ten sposób) pamiętaj, że nie zdrowe dla dziecięcego kręgosłupa jest takie sadzanie :P gdy dziecko będzie gotowe - samo usiądzie :) wcześniej nie należy go sadzać :P 0 0 ~mag81 (12 lat temu) 17 czerwca 2010 o 08:40 ale ona sama siedzi bylam u pediatry i powiedziala ze ona juz jest gotowa na siedzenie i bardzo ladnie jej to wychodzi. 0 0 KITI (12 lat temu) 17 czerwca 2010 o 08:59 u nas przekrecanie bylo dosc wczesnie bo juz jak Maja miala 4miesiace to przekrecala sie na brzuszek i z brzuszka na plecy, teraz natomiast lezy wciaz na brzuszku i podnosi pupke i proboje sie odpychac ale trze pysiem o podloge bo niewie co z racxzkami robic. ale ona od poczatku wykazywala mega aktywnosc niewiem czy to dobrze czy nie proboje siadac i poki co nie interesuja jej wlasne stresuje sie poki co bo tak jak Agusia pisze na wszystko jest czas i kazde dziecko robi postepy wg swoich potrzeb i nie nalezy niczego na sile przyspieszac bo to nie wyscig formuły 1 he mag81 na twoim miejscu odwiedzilabym neurologa tak dla wlasnego spokoju w tym wieku nie musi raczkowac moze ci dzidzia przeciez zrobic niespodzianke i wogole nie raczkowac tylko odrazu wstac na nogi he no ale moze jakby cwiczonka jakies miala zwlaszcza duzo lezenia na brzuszku to by ja zmobilizowaly do poruszania. Najpiękniejszy dar od Boga... 0 0 (12 lat temu) 17 czerwca 2010 o 09:00 To dziwne, co powiedziala pediatra, bo mi neurolog powiedziala,zeby tylko klasc malego na brzuchu i czekac, az on sam usiadzie z tej pozycji. I tak najpierw sie przekrecal na plecy i z powrotem, az odkryl,ze to jest sposob na przemieszczanie sie i ... turlal sie po calym pokoju. Az w koncu usiadl w kwietniu i zaczal raczkowac 2 tygodnie pozniej. A teraz to juz wstaje :D 0 0 ~mag81 (12 lat temu) 17 czerwca 2010 o 09:10 Dodam tylko ze moja mala jest dosc spora wazy 9,5 kg i ciuszki nosi 74/80 wiec jest troszke kluseczka....a siedzi calkiem stabilnie bez zadnego podpierania, okladania poduszkami, nie przewraca sie do tylu, na boki... 0 0 (12 lat temu) 17 czerwca 2010 o 09:40 Filip zaczal raczkowac kilka tyg temu teraz zachrzania juz jak perszing, kompletnie w niczym Mu nie pomagalismy uwazam, że do wszystkiego sam dorosnie. 0 0 (12 lat temu) 17 czerwca 2010 o 09:41 moja mala zaczela sie przekrecac z pleckow na brzuszek jak miala 4 miesiace odwrootnie miesiac pozniej jak skonczyla 7miesiecy to sama usiadla i raczkuje juz wysmienicie po calym mieszkaniu najpierw bylo pelzanie od 6mz kilka dni temu pierwszy raz stanela :) 0 0 ~mag81 (12 lat temu) 17 czerwca 2010 o 10:15 Ta twoja Zuzia to zuch dziewczyna :D 0 0 (12 lat temu) 17 czerwca 2010 o 10:26 Jeżeli coś Cię niepokoi, to tak jak dziewczyny radziły warto pójść do neurologa, ale nie ma co się nakręcać, bo każde dziecko jest inne. Mój synek jest mega ruchliwy od urodzenia - ma śmigło w tyłku. Przekręcać bez problemu się zaczął w wieku 4 mcy, pupkę podnosił i zaczął poruszać się do przodu raczkując powoli jak miał Obecnie ma skonczone 7mcy i od 2 dni staje na nogi. Aha, nie sadzam go sama, tylko jak z raczków się przekręca na siadanie to siedzi, ale nie za długo bo mu się nudzi :) Ja uważam że to za wcześniej, szczególnie to stawanie na nóżki i jak staje to mu nie pozwalam. "stać na kolankach" i trzymać się czegoś to potrafi nawet kilka minut. 0 0 isa (12 lat temu) 17 czerwca 2010 o 10:32 każde dziecko ma swój tryb, niektóre maluchy pomijają pewne etapy. ale są rzeczy które następują po sobie po kolei i od siebie zależą. Fajnie że Twoja mała utrzymuje się stabilnie siedząc, ale skoro się nie obraca i nie podnosi pupy leżąc przodem będzie miała kłopot żeby usiąść sama. Ale ponieważ to taka duża kobitka to bez paniki, kontorluj tylko tą sprawę tak jak piszemy w wątku o rehab ;) pozdrawiam Cię!! "Życia nie oszukasz" 0 0 ~mag81 (12 lat temu) 17 czerwca 2010 o 10:35 Dzięki :) 0 0 ~beti1 (12 lat temu) 17 czerwca 2010 o 10:53 u nas było wszystko nie po kolei, mały zaczął raczkować w 8 miesiącu,a jeszcze nie umiał siedzieć, sam siedział w 9 m-cu, a sam usiadł w 10 m-cu, w 12 m-cu stał,a w 13-tym zaczął chodzić, byliśmy w wześniej u neurologa, powiedział,ze rozwija nie nieharmonijnie, tzn. umiał już trudniejsze rzeczy, a łatwiejszych nie, ale teraz już umie wszystko co trzeba,także każde dziecko ma swój czas na zdobywanie umiejętności,ale czasem dla własnego spokoju warto się poradzić neurologa:) 0 0 (12 lat temu) 17 czerwca 2010 o 11:02 wiadomo, że każde dziecko rozwija się w swoim tempie, moja Lena dosyć długo się nie przekręcała z brzucha na plecy i odwrotnie, zresztą nawet jak była mniejsza to nie chciała leżeć na brzuchu i ćwiczyć główki ;). A nagle jak wystrzeliła to zaczęła raczkować jak skończyła 7 miesięcy i 2,5 miesiąca później chodzić. Więc naprawdę reguły nie ma :) 0 0 moka (12 lat temu) 17 czerwca 2010 o 11:12 Franek pierwszy raz się przekręcił dokładnie w dzień czwartego miesiąca. od tamtej pory też wylądował na podłodze...bo się po prostu zaczął być bardziej ruchliwy. później okręcał się tez wokół własnej osi. jak skończył 7 miesięcy i tydzień zaczął raczkować. zaraz potem zaczął wstawać. no i teraz pęęęędzi jak szalony raczkując i powoli przechadza się przy sofce. za to nie siedzi i nie jest sadzany. dodam że po 3 miesiącu dzięki pani Eli Mocek (zatem polecam) zaczęliśmy go ćwiczyć czy może wręcz rehabilitować. myślę, że to też go "rozruszało" 0 0 (12 lat temu) 17 czerwca 2010 o 12:45 Przekrecanie w 4 miesiacu,pełzanie w 5/6,jak skończył 7 stanął na nóżki,w 8 miesiącu raczkowanie i w tym samym czsie zaczął siadać,chodzić samodzielnie w dniu swoim pierwszych urodzin. Rozwój dziecka jest bardzo indywidualny,też się martwiłam że długo nie siedzi,nic na siłę nie robiłam i sam zaczął siadać. 0 0 (12 lat temu) 17 czerwca 2010 o 14:13 u nas kubus zaczal sie przekrecac z brzuszka na plecy i odwrotnie jak mial 4msc raczkowac gdzies 6msc a chodzil jak mial 9msc 0 0 (12 lat temu) 17 czerwca 2010 o 18:28 przekrecac-równo skonczone 4 ,na wszytskie strony....pelzac po mieszkaniu przed ukonczeniem 5 miesiaca,a teraz to juz zaczyna nieporadnie raczkowac,ale to nie ma znaczenia bo kazde dziecko jest inne 0 0 ~larisa28 (12 lat temu) 17 czerwca 2010 o 18:36 mój Marek zaczął się turlać dopiero jak miał 7 miesięcy ( też nie obyło się bez maminej paniki ;) sam siadł z pozycji leżącej na brzuchu jak miał jakieś 8 miesięcy a raczkować jak miał 8,5 miesiąca, bogosiaaa jaki piękny ten Twój synek !!! :) 0 0 do góry

moja kariera zaczela sie 2 dni temu