i śmieszno i straszno kto to powiedział

I straszno, i śmieszno - PRL Historia Bez Cenzury #5. Wojciech Drewniak. 442 pages • first pub 2020 ISBN/UID: 9788324078608. Format: Paperback. Language: Polish Wyszukiwarka, wyniki wyszukiwania frazy: i śmieszno i straszno. Cooperwoolf Myśl 30 listopada 2010 roku, godz. 22:56 176,2°C Innymi autorami aforyzmów byli np. Baltasar Gracián i Blaise Pascal. QUIZ: Sport, polityka, skandale i zamachy. Inne oblicza ducha rywalizacji Czytaj też: Igrzyska Olimpijskie w Pekinie ruszyły! Podejmij wyzwanie i sprawdź, ile wiesz. Aforyzmy, złote myśli, powiedzenia, sentencje. Na spektakl adresowany zarówno do dzieci, jak i dorosłych zaprasza Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Tym razem scena przygotowała poetycką opowieść „Presja Unii Europejskiej przynosi efekt” Rozmowa z Michałem Wawryki ewiczem, adwokatem z inicjatywy Wolne Sądy, o decyzji TSUE w sprawie obniżenia kary okresowej i praworządności. Hard Being A Single Mom Quotes. "I śmieszno i straszno" - tak zatytułował swój najnowszy biuletyn IPN. Nieprzypadkowo 22 lipca, Instytut przypomina najbardziej popularne dowcipy okresu PRL-u i czasów niemieckiej okupacji. -Jakie są podstawy handlu z ZSRR? My dajemy im lokomotywy, a oni zabierają nam węgiel. Dlaczego nie dostajemy wieprzowiny na kartki? Bo ostatnia świnia została volksdeutschem - te i inne żarty możemy przeczytać w najnowszej publikacji Instytutu Pamięci Narodowej. Sposób na przetrwanie Jak nasi rodzice i dziadkowie bronili się przed szarą rzeczywistością PRL-u i grozą niemieckiej okupacji? IPN przypomniał żarty, które krążyły w tamtych czasach. Okazuje się, że dowcip, zwłaszcza polityczny, to część naszej obyczajowości i kultury. Ironia była wtedy najlepszym sposobem aby znaleźć dystans do przytłaczających spraw codziennych. Zamiast zakłamanych mediów - Dowcip polityczny, obok pogłoski czy plotki, można włączyć w pewien rodzaj komunikacji społecznej w okresie PRL-u. Był to sposób wymiany informacji poza obiegiem zakłamanej propagandy. Była to funkcja zamienna wobec ówczesnych mediów, których nie było - mówił, podczas wtorkowego spotkania promującego publikację, dyrektor Biura Edukacji Publicznej IPN, Jan Żaryn. Kabaretowa odtrutka - Żarty w PRL-u były żartami walczącymi, były to dowcipy kontestujące tamtą rzeczywistość. Kiedy naród jest w potrzebie, trzeba uruchamiać taki fragment naszej kultury jak drwina, szyderstwo, żeby ocalić zdrowy rozsądek i żeby nie poddać się terrorowi głupoty. Chcieliśmy zmieniać rzeczywistość komunistyczną, nie tylko z niej żartować, poza tym żartowało się ze spraw strasznych, to pomagało przetrwać tę mroczną rzeczywistość - dodał twórca Kabaretu Pod Egidą, Jan Pietrzak. Źródło: PAP, zdjęcia głównego: TVN24 Teatr Kochanowskiego mocnym akcentem kończy ten sezon artystyczny. Autorska wersja "Rewizora" Marka Fiedora została gorąco przyjęta przez premierową towarzyszyło jednak duże zaskoczenie - po pierwsze z powodu zmienionego tytułu przedstawienia, a po drugie z racji znacznych zmian w znanym napisał własny scenariusz na podstawie komedii Gogola i zatytułował go "Format: Rewizor". Słowo "format" intrygowało widzów przed spektaklem i - jak sądzę z popremierowych rozmów w foyer teatru - w równym stopniu po jego zakończeniu. Dla wielu widzów pozostało ono do końca zagadką. Format to określenie pewnego rodzaju produkcji telewizyjnych, opartych na jednym schemacie, sprzedawanych do różnych krajów na prawach licencji i realizowanych w różnych warunkach kulturowych z zaledwie niewielkimi korektami. Reżyser przyznał, że na historię Rewizora chciał popatrzeć właśnie jako na swoisty format, czyli schemat przyniesiony przez historię, tradycję, literaturę. Jego inscenizacja to próba odpowiedzi na pytanie, jak ten schemat realizowałby się we współczesnych "Rewizorze" zostało pokazane społeczeństwo do gruntu zepsute, zdemoralizowane, w którym brak zasad, zastąpiła reguła "ręka rękę myje". Bohaterowie sztuki to głupcy, łapownicy, aferzyści i złodzieje. Wszystko można załatwić, ale trzeba dać w łapę. Kto ma forsę i umie posmarować, ten górą. Kto ma na dodatek jakąś władzę, ten na szczycie tej góry. Społeczna piramida to piramida powszechnej korupcji. Kwitnie służalczość i lizusostwo. Interes, dobro społeczne nie istnieje. Czy to nam czegoś nie przypomina? Oczywiście, że tak. To nasza codzienność. Wystarczy włączyć poprzez swój "Format" włącza nam taki umowny telewizor, wiedząc, że masy najbardziej teraz lubią popatrzeć na różnego rodzaju reality show, a bohaterem zbiorowej wyobraźni może stać się każdy. Nie, jak kiedyś, "ktoś", ale w gruncie rzeczy "nikt", zwykły człowiek - obcy z ulicy, czy sąsiad zza ściany. Bohaterem, choćby na krótko, stać się łatwo. Trzeba tylko zaistnieć. Im głębsza prowincja - ta mentalna, nie geograficzna - tym pragnienie wyrwania się z anonimowości, chęć zaistnienia i przekonanie, że gdzieś, w jakimś mitycznym Petersburgu można się w pełni zrealizować, silniejsze. Ten wątek jest szczególnie w przedstawieniu podkreślony, a kluczowego znaczenia nabiera scena, gdy obywatel Bobczyński, dając rzekomemu Rewizorowi łapówkę ma tylko jedno życzenie: niech powie w stolicy, że w takim to, a takim miasteczku mieszka on, obywatel Bobczyński. W telewizji codziennie możemy oglądać jego współczesne wcielenia. Finał przedstawienia jest zupełnie inny od oryginalnego. Słynna kwestia Horodniczego: "z siebie samych się śmiejecie", pada nieco wcześniej. Prawdziwy Rewizor nie pojawia się. Zamiast tego mamy powtarzającą się scenę brutalnego bicia Bobczyńskiego. To wizualny odpowiednik efektu zacinającej się płyty. Albo jakby ktoś cofał taśmę wideo i powtarzał wciąż ten sam fragment. Prawdziwy Rewizor byłby zwiastunem nowego porządku, przynajmniej cieniem szansy na jego wprowadzenie. W świecie, który pokazuje nam Fiedor - w naszym świecie - nie ma nikogo, kto taki porządek mógłby zaprowadzić. W ciemnościach, które zapadają, przez chwilę migocze tylko pusty obraz Fiedor miał odwagę świeżym okiem spojrzeć na starą komedię Gogola i nadać jej bardzo współczesny charakter. Nie tylko pozbawił ją historycznego kostiumu, ale i dopisał Gogolowi dialogi i sceny, które sprawiają, że możemy przeglądać się w scenicznej wizji, jak w lustrze. Przed premierą mówił, że jest to najbardziej ryzykowne artystycznie przedsięwzięcie, jakiego do tej pory podjął się w naszym teatrze, ale to ryzyko opłaciło się. Fiedor ma potrzebę i talent do tworzenia teatru gorącego i piekącego do żywego. Jeszcze raz tego wielkiego talentu dowiódł. "Format: Rewizor" i śmieszy, i straszy. Przerażająca diagnoza społeczna, jaką stawia i pesymistyczny finał sprawiają, że wychodzimy z teatru bardziej zamyśleni, niż radośnie raz kolejny Fiedor pokazał też siłę opolskiego zespołu. Pochwały dla aktorów trzeba by zacząć od Andrzeja Czernika w roli Horodniczego i Dominika Bąka jako Chlestakowa, a skończyć na uczestnikach chóru. Premierowa gra, nie pozbawiona pewnych potknięć (słaba słyszalność tekstu) była wspólnym, świetnie wykonanym koncertem. "Format: Rewizor" wg Mikołaja Gogola. Scenariusz i reżysera Marek Fiedor, scenografia Agnieszka Jałowiec, muzyka i opracowanie muzyczne Tomasz Hynek. Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu, premiera 26 czerwca 2003. Najgłośniejszy, ale niejedyny, przypadek dotyczy Ostrołęki, gdzie władze samorządowe zabroniły wyświetlania w jedynym w tym mieście kinie głośnego „Kleru" Wojciecha Smarzowskiego. Z podobnym pomysłem wystąpił jeden z radnych w Ełku. Pomysł odrzucono, ale już w Zakopanem filmu nie zobaczą. Z kolei w Lublinie radni PiS próbowali zablokować pierwszy w tym mieście Marsz Równości. Samorządowcom, którzy wykazują ciągotki do cenzurowania i zakazywania, pragnę przypomnieć, że z Głównym Urzędem Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk pożegnaliśmy się w kwietniu 1990 roku w atmosferze powszechnej zgody i jeszcze powszechniejszej ulgi. Dzisiaj okazuje się, że ta zgoda i ulga była tylko mirażem, bo są środowiska, które teraz zamierzają wykopać cenzurę z grobu i ją reanimować. Dla zwolenników kolejnej ekshumacji z czasów Peerelu mam kilka obrazków, które – piszę to bez wielkiej nadziei – być może nieco ich otrzeźwią. Więcej przykładów Panie i Panowie znajdziecie w znakomitej książce Błażeja Torańskiego „Knebel". W 1948 roku w warszawskim Teatrze Polskim wystawiono sztukę teatrów Ludwika Hieronima Morstina „Zakon krzyżowy". Cenzura na przedstawienie się zgodziła, ale sporo w nim zmieniła. W efekcie polskie rycerstwo idące do boju pod Grunwaldem zamiast zwyczajowego okrzyku „Bóg tak chce! Bóg tak chce!" krzyczeli „Lud tak chce! Lud tak chce!". W XIV wieku szlachta miała iść do boju, powołując się na wolę ludu! Ale było jeszcze śmieszniej, co w swoich „Dziennikach" zrelacjonowała obecna na przedstawieniu Maria Dąbrowska. Gdy w pewnym momencie widzom ukazał się portal krzyżackiej katedry z wizerunkiem Matki Boskiej, widownia zaczęła „frenetycznie oklaskiwać" ten wizerunek. 16 lat później władze komunistyczne postanowiły uczcić 600-lecie Uniwersytetu Jagiellońskiego. Z tej okazji „Trybuna Ludu" wydrukowała nawet akt erekcyjny. Rzecz jasna ocenzurowany – z dokumentu zniknęły słowa „My z Bożej łaski", a z wyliczenia ziem koronnych, aby nie drażnić sowieckich komunistów, usunięto Ruś. W epoce kolejnego światłego komunistycznego przywódcy, Edwarda Gierka, cenzura interweniowała w ciągu roku średnio 10 tysięcy razy. Jak ujawnił były cenzor Tomasz Strzyżewski, który w 1977 roku uciekł do Szwecji, w latach 70. nie można było informować między innymi o kupowanych na Zachodzie licencjach, o sprzedaży mięsa do ZSRR, wielkości spożycia kawy... Premier Jaroszewicz zakazał wspierania artystów wykonujących muzykę elektroniczną. „To nie jest muzyka" – oświadczył autorytatywnie, pieklił się, że telewizja nadaje serial o cesarzu Kaliguli, dzwonił do szefa telewizji, bo nie podobała mu się telewizyjna adaptacja „Wesela", i pomstował na inscenizację „Balladyny" Adama Hanuszkiewicza. „Niech nie ruszają klasyki" – perorował. Cenzurowano nawet nekrologi. W końcówce Gomułki, po śmierci Pawła Jasienicy, cenzura skonfiskowała nekrolog od akowców, z którymi historyk walczył w jednym oddziale, z innych wykreślano informację, że był wiceprezesem polskiego PEN Clubu. Czasem jednak cenzura rozluźniała swoje szczęki. Gdy w październiku 1976 roku do Polski przyjechała ABBA, zgodzono się, choć nie bez wielu grymasów, aby Szwedzi zaśpiewali „Fernando", utwór, który kilka miesięcy po wypadkach w Ursusie i Radomiu powinien się funkcjonariuszom z Mysiej (siedziba cenzury) niezbyt dobrze kojarzyć: „Ile to lat nie miałeś karabinu w swoich rękach/ Czy słyszałeś werble Fernando? Jak dumny byłeś, walcząc o wolność tej ziemi?/ Coś wisi w powietrzu, gwiazdy błyszczą dla mnie, dla Ciebie i dla wolności, Fernando" – śpiewały Anni-Frid Lyngstad i Agnetha Faltskog. Ale cenzura nie dotykała wszystkich. Partyjni bonzowie i ich rodziny mogli oglądać, co im w duszy grało. Stefan Szlachtycz, w latach 1974–1985 główny reżyser telewizji polskiej, opowiadał, że Maciej Szczepański, szef Radiokomitetu, wyposażył sekretarzy KC, ministrów i szefów wojewódzkich struktur partii w magnetowidy, wówczas w Polsce jeszcze nieobecne, i co tydzień zaopatrywał ich w specjalny filmowy pakiet. W jego skład wchodził film niedopuszczony na polskie ekrany przez cenzurę, nowość z Hollywood, film romantyczny dla pani domu, soft porno dla pana domu i bajka dla dzieci. Telewizja ściągała te filmy na tydzień, kłamiąc, że zastanawia się nad ich kupnem, a następnie nielegalnie kopiowała. Lektorem większości filmów – na życzenie żon sekretarzy – był Jan Suzin. Ponieważ próby ocenzurowania „Kleru" mają miejsce wyłącznie w miejscowościach, w których samorządowcy są związani z PiS-em, nie od rzeczy będzie przypomnienie, że szef tej partii powiedział niedawno, że samorząd nie może prowadzić krucjaty ideologicznej. Zabawne, jak bardzo działacze PiS nie słuchają prezesa PiS. Chyba że znają swojego szefa tak dobrze, że natychmiast rozpoznają, których słów słuchać muszą, a których muszą nie słuchać. Niezależny dziennikarz, autor biografii Edwarda Gierka, Wojciecha Jaruzelskiego i Władysława Gomułki pt. „Gomułka. Dyktatura ciemniaków" Dawno, dawno temu, gdy beztroskie dzieciństwo jeszcze nie istniało, a podstawową metodę wychowawczą stanowiło lanie, pewien niemiecki lekarz psychiatra postanowił podarować swojemu 3-letniemu synowi pod choinkę książkę. Jako że nie znalazł nic godnego uwagi, sam napisał i zilustrował kilka wierszy, rytmicznych rymowanek z prostym przesłaniem, które doskonale wpisywało się w epokę. Dziecko miało być przede wszystkim posłuszne, bo inaczej czekała je kara. Straszna, przerażająca, zawsze nieubłagalna, czasami wręcz ostateczna. Lekarzem tym był Heinrich Hoffmann, zaś książka w formie poszerzonej została wydana w 1847 roku jako „Piotruś Rozczochraniec” (Der Struwwelpeter), w Polsce znamy ją pod tytułem „Złota różdżka”. Od ponad 150 lat dzieci na całym świecie drżą więc ze strachu, czytając o marnym losie czekającym na niegrzeczne i krnąbrne bachory. Tylko czy aby na pewno? Czy raczej strach się bać, bo można pęknąć ze śmiechu? Dziś polscy czytelnicy mogą się przekonać, czy straszne wiersze przetrwały próbę czasu. Nowa edycja „Złotej różdżki, czyli bajek dla niegrzecznych dzieci” właśnie ukazała się w ramach świetnej serii Egmont Art. Nie są to jednak dosłowne tłumaczenia, ale uwspółcześnione adaptacje, które wyszły spod pióra Anny Bańkowskiej, Karoliny Iwaszkiewicz, Zuzanny Naczyńskiej, Adama Pluszki i Marcina Wróbla. Uwspółcześnienie nie dotyczy jedynie warstwy językowej, ale sięga głębiej i obejmuje elementy świata przedstawionego. Dzieci jeżdżą na rolkach, korzystają z komórek, spotykają straż miejską. Ale największa zmiana dostrzegalna jest w przekazie, szczególnie w „Opowieści o małych czarnych chłopcach”, który brzmi jak manifest przeciw rasizmowi. Zuzanna Naczyńska osadziła historię w polskich realiach, na polskim podwórku, a jej bohater Murzynek urodził się właśnie TU, w Polsce. Dziś trudno traktować historie ze „Złotej różdżki” poważnie. Bronią się one jednak - pewnie wbrew intencjom autora - jako znakomity przykład purnonsensu, absurdu, czy wręcz makabreski. We wstępie do książki Michał Rusinek zwraca uwagę, że bez „Złotej różdżki” nie byłoby Goreya, Tuwima czy Brzechwy. Ba, nie byłoby filmów Tima Burtona. Zmianę w podejściu współczesnych autorów do dziecięcego czytelnika, którzy przestają być jak Hoffmann mądrymi dorosłymi, wyznaczającymi ścisłe reguły i pilnującymi ich przestrzegania, świetnie pokazuje zestawienie wiersza „O Filipie, który się bujał” z komiksem Rutu Modan „Uczta u królowej”. I tu, i tu mamy podobną sytuację wyjściową - dziecko, które źle zachowuje się przy stole, i rodziców próbujących przywołać je do porządku. Dalsze wydarzenia przybierają zgoła odmienny przebieg. Groteskowość „Złotej różdżki” podkreślają również nowoczesne i abstrakcyjne ilustracje Justyny Sokołowskiej pozwalające czytelnikowi na zbudowanie dystansu już od pierwszych stron, na których język pokazuje nam trupia czaszka. Kontrastowe barwy, dużo czerwieni sygnalizują niebezpieczeństwo, grozę. Tu się leje przecież krew. Choć pierwotnie opowiastki kierowane były już do 3-letniego czytelnika, dziś sugerowałabym jednak wyższą cezurę wiekową. Absurdalny humor „Złotej różdżki” przeznaczony jest raczej dla dziecka w wieku szkolnym. ZŁOTA RÓŻDŻKA, CZYLI BAJKI DLA NIEGRZECZNYCH DZIECI Tekst: Heinrich Hoffmann Ilustracje: Justyna Sokołowska Tłumaczenie: Anna Bańkowska, Karolina Iwaszkiewicz, Zuzanna Naczyńska, Adama Pluszka, Marcin Wróbel Wydawnictwo: Egmont Seria: Art Data wydania: 2017 Oprawa: twarda Format: maksi Liczba stron: 112 Sugerowany wiek: 7+ W ramach przygotowania do sezonu, przeglądam sobie w necie polskie campingi. Widać, że co najmniej kilka z nich zostało zakupionych przez Holendrów, a ich strony www postawione na niderlandzkich serwerach. No i wszystko było by ok gdyby nie "polszczyzna". Czy właściciele nie mają już żadnych znajomych Polaków ?? Rozbawił mnie cennik Kampingu "Pod Bukami": Tarifa 2007 Opis: Osoba, włączenie prysznic 10,00 zł Za przystawić mały namiot 7,00 zł Za pies 5,00 zł Za koń (pastwisko) 12,25 zł Zamrażać elementy i na ładować bateria 5,25 zł SERVICE: Pralnia włącznie środek do pranie i obsługa 21,00 zł Wysuszyć blisko pralnia 14,00 zł Prasowania, za 15 minuty praca 8,75 zł Taksówka albo transport z szofer za Km 2,00 zł Poza tym za konia i suszenie, to chyba trochę za drogo ??

i śmieszno i straszno kto to powiedział